Ale najpierw nieco historii w tle. Od kiedy termometry wskazują jakieś chore temperatury, a ja wysmażam się i wypiekam na przystankach autobusowych i ławkach, jak i również podczas bezsensownego kręcenia się w kółko po mieście (a zbyt wielkiego pola do popisu nie ma, więc i kółko nieokazałe), czyli, prościej mówiąc, dokładnie od momentu rozpoczęcia sezonu letniego, w moich makijażach ekspresowych (czyli tych, gdzie nie chce mi się myśleć i nie mam akurat problemu ze znalezieniem potrzebnych fantów) króluje brzoskwinka. A brzoskwinki ekspresowe idealne istnieją dwie - MACzkowe Paradisco i Inglotowa perełka o numerze 407. Było mi z nimi bardzo dobrze, zaprzyjaźniliśmy się, MACzek to mój nowszy przyjaciel, znamy się jakieś dwa miesiące, wspomógł w wysiłkach Inglota - trwającego na straży od około pół roku, który już, biedactwo, nie wyrabiał. Ładną brzoskwinkę wyhaczyłam również w paletkach Essence z plażowej limitowanki, więc bez oporów nabyłam obie. Schody zaczęły się przy nakładaniu, ale o tym opowiem w notce o paletkach. Dzisiaj mam dla was ciekawostkę związaną ze zużyciem wszystkich trzech cieni.
zużycie cienia INGLOT 407 Pearl po około sześciu miesiącach stosowania, z czego dwa - eksploatacja wybitnie intensywna
zużycie cienia MAC Paradisco po około dwóch miesiącach intensywnego używania
zużycie cienia ESSENCE z paletki BBC Long Beach po pierwszej próbie nałożenia na powiekę, jedną powiekę
Wiedzie mnie to do prostej i brutalnej jednocześnie puenty - niektóre kosmetyki są po prostu gówniane.
Zgadzam się. Niekóre cienie nikną w oczach, a inne trzymają się. Maziasz i maziasz, a ich nie ubywa :P
OdpowiedzUsuńJak kocha się jakis odcień to fajnie jest zainwestować w Inglota. Jak jeszcze kupi się formę kwadratową to cień żyje i żyje.
Ceny tez nie są powalające 10 i 12 zł. Nie miałam nigdy MAC-a wiec nie mogę sie wypowiedzieć.
Dobrze, że nie kupiłam tej paletki :D
Dobrze wiedzieć, nie tknę tego dziadostwa.
OdpowiedzUsuńAhahahaha puenta -> soooo true! ALE! od lutego blog prowadzisz i dopiero teraz do tego doszłaś? XD
OdpowiedzUsuńDoszłam do tego już dawno, ale wciąż miałam nadzieję :D
OdpowiedzUsuńBuahahaha <-- Przepraszam, musiałam :D I pomyśleć, że już miałam tą paletkę w swych łapach. Dobrze, że udało mi się ją odłożyć :D
OdpowiedzUsuńto ja już wiem czemu dziewczyny nie mogą zużyć swoich przepastnych zbiorów :D ale, ale! ja muszę zaprzeczyć! również mam tę paletkę, tylko w wersji najpierwsiejszej "eye to travel", tam również jest brzoskwinka, którą eksploatowałam wybitnie przez długi okres, w swoim monotematycznym makijażu. nie jestem w stanie określić miesiącami, ale uwierz, że długo, bo mam tę paletkę od lutego i nie dobiłam jeszcze do dna, sama jestem zdziwiona.
OdpowiedzUsuńHehe co za morał!:D Ale to prawda, czasami lepiej nieco zainwestować w jedna a dobra rzecz a nie w 3 kiepskiej jakości;)
OdpowiedzUsuńessencowe cienie są takie ładne, niektóre tak się ładnie mienią i wokle wokle.... w pudełku. Ale kiedy nakładać ciemny brąz i jasny brzoskwiniowy i one na powiece się NIE różnią to coś chyba jest nie tak...
OdpowiedzUsuńhaaaahaha, kupiłam tę paletkę z LE essence jakieś dwa miesiące czy miesiąc temu, kompletnie nieświadoma, co i jak, bo to była totalna nowość, wpadła mi w łapska, taka kolorowa, piękna, soczysta mm! i co? i jest bardzo zaskakująca. te turkusowe i zielone kolory są w porząsiu (szczególnie piżdżący jest turkus), pomarańcz i żółty w miarę, natomiast brązy i beże do śmietnika, bo zostają na wszystkim, tylko nie powiece.
OdpowiedzUsuńza to 407 z inglota to będzie chyba moja miłość do końca życia. o!
Ja też brzoskwinki lubię - na oczach, policzkach ustach i w brzuszku :D.
OdpowiedzUsuńCyba jest problem ze zdjęciami, bo Photobucket mówi, że trzebaby wykupić wersję PRO ;)
OdpowiedzUsuńParę dni i będzie wszystko jak trzeba, a ja się przenoszę na flickra :)
OdpowiedzUsuń