czwartek, 14 kwietnia 2011

O cieniach KOBO słów kilka + praktyczne informacje: jak wykonać makijaż typu Podbite Oko

Dzień dobry państwu! Dzisiaj wasza ulubiona specjalistka od pieprzenia w bambus poprodukuje się odrobinkę na temat swoich cieni wspaniałej, cudownej, genialniej, niesamowitej, rewolucyjnej marki KOBO Professional (hahaha ha), do której mój stosunek jest bardzo wybitnie owszem ambiwalentny. Jest również amfoteryczny. Dyskursywny. Paralelny. I kilka innych trudnych słów. Ogólnie rzecz biorąc - choć mnie odpycha sama z siebie, to ja się jakoś do niej przyciągam, tak zupełnie nieplanowanie przyklejam się po prostu zasadniczo do tego Inglota dla ubogich, który jest MACzkiem dla ubogich, czyli na przykład dla mnie, wiecie jak to ze mną, tych moich krakowskich zakupów jeszcze nie wyjęłam z opakowań ani razu po tym, jak je tam włożyłam po wcześniejszym wyjęciu do zdjęcia.

Co o samych cieniach: są miłe. I to chyba tyle, co mam do powiedzenia na ich temat, ale że pozuję na elokwentną, to rozwlekę odpowiednio tę wypowiedź, żeby było bardziej ładniej... obczyzna polszczyzna. Tutaj należy przybliżyć nieco historii - otóż: ktoś, nazwijmy go Ktoś, całkiem niedawno spłodził ze swoim umysłem ideę stworzenia marki kosmetyków KOBO Professional, oni tam gzili się długo i namiętnie, rozkiminiając różne kwestie (np. jak najlepiej podrobić bazę ArtDeco - udało się, jak stworzyć dobrą i niedrogą alternatywę dla pigmentów z wyższej półki - udało się, jak stworzyć niewarzące się pomadki w ciekawych kolorach - udało się połowicznie, bo kolory ciekawe, ale druga część zadania leży i kwiczy), aż dotarli do kwestii cieni do powiek. Tutaj postanowili (jakby się ktoś zgubił - twórca marki KOBO Professional i jego umysł) podzielić je wedle płci na kobiety i mężcz... nie, to inny twórca. Jeszcze raz. Z drugiej strony, to bardzo ciekawe, co napisałam, wynika z tego, że jestem cieniem do powiek, bardzo interesujące odkrycie. Ale wracając - wymyślili, że ze względu na właściwości i urok osobisty, podzielą swoje cienie na dwie grupy - Mono i Fashion. Mono mają niby być matowe (niby, bo poniżej można będzie zobaczyć coś wybitnie drobinkowego wśród tych matów), a Fashion - metaliczno-opalizująco-perłowo-bógwijakie, w każdym razie zajebiste. I te oto podzielone już na kategorie cienie zajęły dwie różne półeczki w szafie, spakowane wcześniej w opakowania, które mają udawać opakowana MACa, ale nie do końca im to wychodzi. Występują również w formie wkładów, które też mają udawać wkłady MACa, ale pakują je podobnie do Inglota, co... ma w sumie sens. Ja tam ogarniam, ale ja jestem nienormalna, więc pewnie nie ma żadnego sensu. Ceny przedstawiają idealne znaczenie terminu przegięcie: 18PLN za cień w opakowaniu i 14PLN za wkład do paletki za 10PLN. Paletki bardzo tym razem fajnej, bo topornej i ze zwierciadłem. To tyle z historii, teraz czasy nam współczesne.



Oto i moja paletka z cieniami Mono i swatche tychże cieni. Jak widać - pierwszą i podstawową wadą jest to, że kolory z opakowania nijak mają się do kolorów na skórze, co jest miłe tylko w momencie, kiedy kolor na skórze okazuje się przystojniejszym bratem koloru z opakowania. W przypadku, dla przykładu, cienia Khaki, rzeczony brat nie dość, że ma krzywe zęby, to jeszcze nie umie się całować i jest prawiczkiem. Gdzieś się podziała moja cudowna zieleń a'la siły zbrojne, no gdzie się ja pytam?! Pozostało po niej smętne wspomnienie w kolorze... no, to można rozważyć we własnym sumieniu. Słoneczny żółty okazał się wyblakłym żółtym, a Caffe Latte nie jest się w stanie zdecydować, jaką ma tonację i do czego pasuje. Niebieski po lekkim roztarciu robi się szary. Trzymajcie mnie!
Ta oto zacna paleta posłużyła mi do wykonania najnowszego hitu makijażowego - Podbitego Oka. Prezentacja poniżej.



Teraz kolej na serię Fashion, z której jestem zdecydowanie bardziej zadowolona, więc i makijaż próbny wyszedł jakoś po ludzku, a nawet po Lucku (Malfoy'u).



Choć swatche nie wyglądają imponująco, to te cienie sprawdzają się naprawdę dużo lepiej, niż prezentowane wyżej. Przede wszystkim - ich bracia naskórni są dużo przystojniejsi od tych w opakowaniu, co zawsze jest miłą niespodzianką. Nasycenie kolorów można stopniować, aplikacja najlepiej wychodzi paluchem i ewentualnie male rozcieranie, a trwałość samych cieni jest bardziej zadowalająca, niż w przypadku Mono.
Tapeta poniżej.



Nie widzicie moich brwi, zaraz się z nimi rozprawię.

12 komentarzy:

  1. ależ masz śliczną tęczówkę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm...kuszą mnie te cienie, ale zawsze dochodzę do wniosku, że wolę raczej Inglota, w dodatku jest tańszy. Ale ten Blueberry fajny, hmmm. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. On jest na skórze dużo jaśniejszy - ostrzegam :D

    OdpowiedzUsuń
  4. No właśnie! Ja mam Golden Rose i jestem zadowolona, ale raz - muszę nakładać palcem, a dwa - droższe od inglota... a mają piękne odcienie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie byłam przekonana do tych perłowych, wydawało mi się, że będzie je ciężko rozprowadzać, ale po Twojej recenzji będę musiała im się bliżej przyjrzeć :)

    OdpowiedzUsuń
  6. a chcialam sprobowac tych matowych, dziekuje za ostrzezenie! mam 'tylko' golden rose, ktory baaaardzo lubie :) wiec moze jeszcze na jakis fashion sie skusze...

    OdpowiedzUsuń
  7. ten pierwszy makijaż jest super, lubię takie połączenia. paletki bardzo przyjemne - ja nie mogę się zmobilizować do wizyty w Inglocie, więc pewnie po cienie z KOBO równie szybko się wybiorę :) ale bardzo ciekawa recenzja, może mnie zainspiruje.

    OdpowiedzUsuń
  8. Blueberry wygląda super, zarówno na oczkach jak i w opakowaniu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Witaj, w głowie mi szał urządziłaś, posiadam 24 cienie kobo, 17 cieni z Inglota, 7 z Loreala, oraz pojedyńcze z jakiejśtam niefirmy :)Zdecydowanie zawiodłam się na matach z kobo, za to inglot wymiata. Kobo cholernie mi się osypują.Mam też golden rose z fashionów i jet genialny. Najlepiej trzyma mi się na gołej powiece, lub... kredce! Baza z kobo nie zdaje tu egzaminu dojrzałości. Loreal też boski - cienie rewelka. Jeszcze słówko o inglocie -wierna u jestem odkąd istnieje na rynku i zawsze po wielu próbach i testach powracam do niego wielkimi krokami ;] pozdr. Anka M.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja mam cieni Inglota jakiś miliard (notka po maturze! :D) i żadne inne się u mnie nie sprawdziły tak dobrze jak Ingloty - nawet MACzki :D

    OdpowiedzUsuń
  11. anonimowy...dlaczego masz 24! cienie kobo? :p

    OdpowiedzUsuń
  12. ten pierwszy makijaż no faktycznie lipa trochę - drugi już lepszy :) ja się przymierzam do tych cieni - mam dwa cafe latte i pale peach i nawet dają radę.

    OdpowiedzUsuń