piątek, 27 maja 2011

Urban Decay: The Black Palette

Witam po raz kolejny dzisiaj, tym razem z czymś bardziej konkretnym i treściwym, niż zdjęcia moich makijażowych wypocin. Parę osób prosiło w komentarzach pod haulem, żebym coś więcej powiedziała o paletce Urban Decay, więc niniejszym mówię: coś więcej o paletce Urban Decay. Hahaha, ale nieśmieszne. Ale do rzeczy.
Paletka wpadła w moje ręce w Sephorze w Galerii Krakowskiej i zwróciłam na nią uwagę tylko dlatego, że trzydzieści centymetrów od niej iluminował plakat z moim mę... z najnowszej części 'Piratów z Karaibów'. Sephora na okoliczność pirackiej premiery postanowiła stworzyć mały Kącik Pirata (a właściwie - Kącik Syreny). Dostępna w nim była właśnie ta paleta i dwa rodzaje kredek - jumbo i klasyczne - w (bodajże) trzech kolorach. Chciałabym móc tutaj, w tym oto miejscu, w tej linijce, napisać, że zwróciłam uwagę na bogactwo kolorów, znakomitą jakość cieni, liczne rekomendacje, czy też różne inne czynniki motywujące do zakupu, ale niestety nie mogę tego napisać, bo tak nie było, a to nieładnie kłamać. Dumnie zaniosłam tę paletę do kasy, bo ktoś wpadł na pomysł wsadzenia jej w dodatkowe opakowanko, głoszące 'Pirates od the Caribbean'. W sumie upiekłam dwie pieczenie na jednym ogniu, bo spełniłam swoją dewiację i zdobyłam coś kosmetycznego. Znaczy, ja sobie to w ten sposób tłumaczę, bo jakoś muszę.

Z informacji formalnych: sześć cieni - gram każdy, dodatkowo czarna kredka i próbka bazy, 189PLN. Ta paleta była dostępna w cywilizowanych krajach we wrześniu zeszłego roku, do nas dotarła teraz i to pewnie przypadkiem.







Kolory cieni mają się następująco:
Black Dog: stuprocentowo matowa czerń
Barracuda: ciemnoszary ze srebrnymi drobinkami
Jet: fiolet z lekkimi drobinkami, na skórze wygląda raczej na lekko perłowy
Sabbath: ciemnoniebieski z niebieskimi drobinkami, które znikają podczas aplikacji
Cobra: bardzo ciemny brąz, wpadający już w czarny, drobinki starego złota, które widać po aplikacji
Libertine: zielony ze złotymi i zielonymi drobinkami, po aplikacji bardzo ciemny

światło dzienne (niewiele słońca)

światło dzienne + flash

światło dzienne (więcej słońca)

Pigmentacja cieni jest niesamowita, co widać po swatchach - to jedno maźnięcie palcem bez bazy i szczególnego maltretowania samych cieni. Paleta tylko dla tych, którzy lubują się w ciemnych makijażach, a ja do nich zdecydowanie należę i jestem z tego szalenie dumna. Cienie dobrze się nakładają i rozcierają, ale nie wybaczają błędów przy aplikacji - poprawki to koszmar i tragedia, dlatego zdecydowanie nie polecam, jeśli ktoś zaczyna swoją przygodę z ciemnymi cieniami. Ja jej nie zaczynałam, więc bardzo dobrze mi się współpracowało z tą paletą. Ale oczywiście nie jest warta pieniędzy, które firma Urban Decay sobie za nią życzy. Mimo wszystko chciałam spróbować, spróbowałam i jestem z próby zadowolona, te cienie zagoszczą na stałe w moim makijażu, bo są cudownie napigmentowane, mają cudowne kolory (Cobra jest cieniem moich marzeń!) i cudownie długo trzymają się na powiece bez bazy. Co do kredki i próbki słynnego primera - kredka to droższy żelowy Avon, a z bazą nie miałam jeszcze do czynienia. Ogólnie rzecz biorąc - jeśli ktoś ma chęć wypróbować solidne, trwałe i intensywne cienie - droga wolna i polecam, ale jeśli nie chce na to wydawać fortuny, to zapraszam do Inglota.

5 komentarzy:

  1. Świetne kolorki bardzo lubię takie klimaty

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolory są super! Kiedyś chciałam kupić tą paletę, a teraz znowu za mną będzie chodzić ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż za fanatyzm Cię skłonił do zakupu! ;D Piękne kolory, amatorzy ciemnych makijaży rzeczywiście mają z nimi pole do popisu :)

    OdpowiedzUsuń
  4. fanatyzm kosmetyczno-mężowski! :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja chwyciłam w Biedronce książkę "Klub Dumas" tylko dlatego, że na okładce był Johnny :D.
    Piękne cienie, ale nie zapłaciłabym za nie tyle.
    Pozdrawiam
    zoila

    OdpowiedzUsuń