Dzisiaj pogadamy o pisaczkach, które wywołały zbiorowe stany orgazmiczne i dowiemy się, czy ja uważam, że wywołały je słusznie. Znaczy, to wy się dowiecie, czy ja uważam, że wywołały je słusznie, bo ja już wiem, czy tak jest. A omawiane pisaczki to oczywiście pisaczki z edycji limitowanej You (fucking) Rock! od Essence, o której nie chce mi się płodzić ogólnej notki, bo jakoś mnie nie powaliła na kolana i żadne inne części ciała.
I jeszcze chciałam przeprosić ładnie za to, że mnie trochę nie było w czerwcu, chociaż obiecałam być, ale jednak spanie do popołudnia i pomaturalne imprezowanie nie służy płodzeniu rzutkich recenzji mazideł. Ale przysięgam poprawę.
ESSENCE LE You Rock! Lipstain
02 Your Pink is on Fire, 01 Let Me in Rose
Pisaczki występują w dwóch kolorach, kosztując coś około ośmiu złotych i idę o zakład, że lada dzień wyschną na wiór, więc trzeba je eksploatować, ile fabryka da. Pierwszy zaskakujący fakt: jasny pisak jest ciemny. Drugi zaskakujący fakt: ciemny pisak nie jest wiele ciemniejszy od jasnego, jest tylko bardziej fioletowy. Lubię intensywne kolory na ustach, dlatego innym ekstrawaganckim polecam na jasny rzucić czerwoną szminkę, a na ciemny fioletową, żegnające się emerytki w autobusie gwarantowane, jeśli połączycie to z glanami.
01 Let Me in Rose
02 Your Pink is on Fire
Widzicie? Mówiłam. Tego typu cuda mają być przede wszystkim trwałe, ten warunek jest spełniony w stu procentach, bo ciężko to diabelstwo w ogóle zmyć z ust, trzyma się mocno nawet do dziesięciu godzin, które w swym składzie zawierały picie, jedzenie, upał, ślinienie powierzchni mniej lub bardziej płaskich i dużo, dużo, dużo paplania. To niewątpliwy plus, byłoby jednak cudownie, gdyby usta potraktowane tą cudownością nie schły jak szalone, dlatego zdecydowanie wymagany jakiśkolwiek błyszczyk, balsam albo nawilżająca szminka na wierzch. Aplikacja to nie jest to, o czym w tym zakresie marzę. Ciężko się tym maże, nie da się ukryć. Rozprowadza się nierówno, aplikator jakiś taki wielki, toporny, denerwujący, ale jak się namachać i nawysilać przy konturze, to efekt jest całkiem śliczniasty. Fajne to takie, zwłaszcza za taką cenę, bo wkurzyłabym się, gdybym miała zapłacić taką kasę, jak życzą sobie w Astorze, Max Factorze, czy innym Smashboxie za takie coś, co zaraz i tak wyschnie.
A na koniec swatche na ustach.
01 Let Me in Rose (rozmazało się cholerstwo)
02 Your Pink is on Fire
byłam na nie napalona od początku, ale jednak te kolory nie są dla mnie ;)
OdpowiedzUsuńtakże jak powyżej
OdpowiedzUsuńKolory też nie dla mnie absolutnie ale moja koleżanka je kupiła i pieje z zachwytu.
OdpowiedzUsuńRównież nie moje kolory :)
OdpowiedzUsuńgdzie ci wszyscy fani pisaczkuf, gdzie?! :D
OdpowiedzUsuńOj, nierównomiernie nakłada się kolor, tak jak w tych astorowskich;/
OdpowiedzUsuńjakoś nie dokońca mi pasują te kolorki
OdpowiedzUsuńSzkoda, że to nie moje kolorki:(
OdpowiedzUsuń