niedziela, 12 czerwca 2011

Żelki (pianki?) od Essence

Żelki okazały się być zbawieniem, ale najpierw kawałek historii, bo dawno nie było historii, a opowiadanie o swoich porażkach jest takie fascynujące, kiedy ma się je już za sobą. Ah, chciałam jeszcze dodać, póki pamiętam, że naszła mnie ochota na zabawę we wszelkie mniej lub bardziej kosmetyczne tagi, więc się w nie niebawem pobawię, z braku kanału na jutjubie służącego do czegoś poza dodawaniem do ulubionych - na blogu, oczekujcie więc paru bezsensownych notek.

Kreska na powiece to był dla mnie kiedyś dawno taki synonim czystej dorosłości, zajebistości, mistrzowskości pod każdym względem i z każdej perspektywy. Zachwycająca wydawała się nawet taka krzywawa, pokraczna, czarna i w sumie całkiem szkaradna kreska, bo była kreską i to wystarczyło. Właściwie był jeszcze drugi powód - ja tak nie umiałam. Później odkryłam możliwość i prostość malowania linii wodnej na czarną czerń, co zbiegło się z, dość śmiesznym z perspektywy czasu, początkiem moich czarno-mrocznych ciuchowo-muzycznych przygód, które pośrednio trwają po dziś dzień, ale są już dużo mniej żałosne. Tak, byłam kinder metalem. Nieważne, jak to wyglądało, ważne, że czułam się fajna. Później uświadomiłam sobie, jak to wygląda, więc porzuciłam na długi czas pisadła do malowania wszelkich kresek, stwierdzając, że i tak nigdy nie dojdę do ideału, więc właściwie nie ma sensu najmniejszego się nimi zajmować. I tak trwał ten stan bezkreskowia, aż tu nagle doszłam do wniosku, że jednak to możliwe, dam radę! Zerwałam łańcuchy i poleciałam jak na skrzydłach po żelowy liner Inglota. Udało się! I tak rozpoczęła się moja pełna uniesień i odwzajemniona miłość do żelek. Dzisiaj porozmawiamy o żelkach od Essence.

Żelki od Essence tak naprawdę nie mają nic wspólnego z żelkami, nie leżały nigdy koło żelek, najwyżej koło bitej śmietany, kremu do tortów z proszku albo serka Bakuś, ale na pewno nie koło żelek. To tak na wstępie.

ESSENCE Gel Eyeliner

Występuje to-to w czterech kolorach, które według mojego aparatu przy możliwym do uzyskania w moim pokoju oświetleniu są takie same, ale według oficjalnych danych - jest inaczej:
* 01 Midnight in Paris - matowa czerń
* 02 London Baby - ciemny brąz z lekkimi drobinkami
* 03 Berlin Rocks - ciemny fiolet z lekkimi drobinkami
* 04 I Love NYC - szmaragdowy z drobinkami
Nadający nazwy kosmetykom Essence chyba mają wyjebane na geografię i uznają NYC za europejską stolicę, albo nie było żadnego konceptu europejskich stolic, który w sumie byłby fajny. Cena jednej żelki to jedenaście złotych, za które dostajemy trzy mililitry samego linera i pół kilo szkła, w które ów jest zapakowany. Oczywiście druga szafa, ewentualnie ta dziwna - Douglasowa, w której jest trochę z pierwszej, trochę z drugiej, trochę z kosmosu, ale tam dostępne są tylko trzy kolory (te europejskie).

ESSENCE Gel Eyeliner, 01 Midnight in Paris

ESSENCE Gel Eyeliner, 02 London Baby

ESSENCE Gel Eyeliner, 03 Berlin Rocks

ESSENCE Gel Eyeliner, 04 I Love NYC
(jakby tam ktoś palucha nie wsadził, to byłby chory)

Mogę powiedzieć, że paromiesięczne stanie w pudełku nie szkodzi ani linerowi otwartemu, ani linerowi zamkniętemu (w sensie - zamkniętemu od nowości, nie że zakręconemu), więc mamy pierwszą zaletę do kolekcji. Kolejną zaletą są kolory - same kolory, nie ich różnorodność - które prezentują się ładnie, miło, uniwersalnie i jeśli Essence ma zamiar poprzestać na tych odcieniach w stałej ofercie, to zostały dobrane idealnie. Ilość produktu w opakowaniu nie jest zabójcza, co jest ogromnie pożądane, ponieważ nie nastanie poczucie marnotrawienia kosmetyków, kiedy wyschnięte, prawie pełne gigantyczne słoje a'la Inglot miałyby wylądować w śmietniku. Tę ilość, jaką proponuje Essence można spokojnie wykorzystać w sześć miesięcy, które mamy na zużycie linera. Bardzo ładnie wygląda rozprowadzanie na powiece, chociaż konsystencja nie jest niczym szczególnym - zbyt rzadka i rozmemłana. Dobrym pędzelkiem kreski maluje się łatwo i szybko, ja ze swojej strony polecam zgiętego Inglota, bo żeby używać tego, który do żelek proponuje Essence, trzeba być w tym temacie bardzo pro, a ja nie jestem ani trochę pro. Trwałość powala na kolana, demakijaż przy mocnej kresce trwa od zmierzchu do świtu, co jest fajne, dopóki nie trzeba go faktycznie wykonać.
W sumie jedyną wadą jest ta zbyt rzadka konsystencja, która daje się we znaki przy nabieraniu kosmetyku na pędzelek, ale to zapewne ona sprawia, że cholerstwo nie kamienieje po tygodniu, więc można wybaczyć i z czystym sercem polecić, bo to bardzo miła rzecz.

Byłoby super, gdyby blogspot zechciał współpracować i pozwolił mi wrzucić swatche na skórze, naprawdę - cudownie.

01, 02, 03, 04

O.

11 komentarzy:

  1. Też mam wszystkie 4 wersje kolorystyczne:D

    i wyobraź sobie że też mi ktoś załadował palucha do tego szmaragdowego;/
    jak mi mąż to przywiózł i otwarłam ów słoiczek to najpierw jego ochrzaniłam bo myślałam że go ciekawość zżarła i pacną paluchem :D ale okazało się że nie śmiałby tego zrobić!

    ja najbardziej lubię czarny-najmniej do gustu mi przypadł właśnie ten szmaragdowy...


    piękny kolor na pazurkach-co to za lakier :)
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam ten zielony iii to najgorszy żelowy liner jaki mam niestety :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Kupiłam wczoraj dwa - fiolet i zieleń, dzisiaj miałam jaskółkę fioletem maźniętą. Z trwałości jestem mega zadowolona, ale ta konsystencja to jakaś lekka porażka, ile się namachać musiałam żeby skóra nie prześwitywała spod kreski...mam pędzelek z Catrice, dwustronny, skośnym o wiele lepiej robi mi się kreski niż prostym, cieniutkim.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja wolę tym klasycznym do linera, nie skośnym :D I nie wiem, co wy macie z tymi prześwitami, ja maluję raz, potem ewentualnie lekkie poprawki i po sprawie :D

    Madzia - zieleń z ostatniej limitki Catrice :)

    OdpowiedzUsuń
  5. uwielbiam Twój styl pisania, no.

    też mnie konsystencja dobijała. na początku nawet myślałam, że mam złe pędzle i że nie potrafię w ogóle malować kresek. ale użyłam tak jak Ty klasycznego pędzelka i wszystko poszło jak po maśle. mam tylko dwa kolory - fiolet i szmaragd, bo czarnych linerów i kredek mam w bród (kindermetalowe dziedzictwo).

    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja mam czerny i jestem bardzo zadowolona, nic nie przeswituje ladnie sie trzyma tylko z ta konsystencja jest ciup gorzej

    OdpowiedzUsuń
  7. mam czarny kolorek i bardzo go sobie chwalę

    Zostałaś wyróżniona i otagowana :)http://kosmetozakupoholika.blogspot.com/2011/06/top-10-awards.html
    Zapraszam do wspólnej zabawy :)

    OdpowiedzUsuń
  8. zastanawiam się nad kluczem do tych nazw - pomyślałam se, że to może chodzi o takie "światowe stolice mody"? w takim razie wypadałoby postulować jeszcze o jakiś nie wiem.. no.. z Mediolanem w nazwie, proponowałabym oczojebny niebieski, jako że Włosi to azzurri, nie? :P

    OdpowiedzUsuń
  9. ja jeszcze nie mam żadnego z essence, wykańczam elfa :)

    OdpowiedzUsuń
  10. śliczne, szczególnie fiolecik ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. ja nie posiadałam jeszcze zdolności namalowania kreski idealnej, ale ćwiczę wiernie. eyeliner posiadłam, bo czemu nie mieć jak można mieć za całkiem niewielkie pieniądze narzędzie ćwiczeniowe :)

    OdpowiedzUsuń