czwartek, 23 sierpnia 2012

Pierwsze testy za płoty - seria FIT me!

Przemawiała do mnie cała seria Fit Me!, od kiedy o podkładzie napisała Ewwwa, ale wtedy nie byłam jeszcze dzieckiem Allegro i w sumie wcale nie wpływało to źle na stan mojego konta, które lubi świecić pustkami po napadach wielkich potrzeb internetowych zakupów. Zdecydowanie byłam szczęśliwszym człowiekiem, kupując tylko i wyłącznie to, co mogłam zapakować od koszyka i zanieść do kasy, ale z drugiej strony byłam... mniej szczęśliwa. Czy to miało sens? Nie miało pewnie, znacie mnie. Kiedy zaś cała seria krzyczała do mnie z każdej gigantycznej szafy Maybelline w austriackiej drogerii, nie mogłam powiedzieć nie i zgarnęłam wszystkich przedstawicieli, którzy dzisiaj mieli swój debiut w mojej tapecie.

MAYBELLINE FIT me! Liquid Foundation, 120 (9,99€)
MAYBELLINE FIT me! Concealer, 10 (+/-7€)
Maybelline FIT me! Pressed Powder, 120 (6,99€)

Podkład w najjaśniejszym z dostępnych kolorów, który po wyciśnięciu z szykownego, eleganckiego i jakże szklanego opakowania jest... pomarańczowy. Przerażająco pomarańczowy. Nie że jakiś tam miły jasny, ciepły odcień żółci, POMARAŃCZ. Ten obrzydliwy kolor znika dopiero po roztarciu na twarzy, w moim przypadku pędzlem z Hakuro, tym takim flat topem, tylko że nie flat topem, bo z zaokrąglonym końcem. Po raz kolejny błysnęłam intelektem. Z korektorem jest to samo - niby najjaśniejszy odcień, ale przed roztarciem wygląda jak pomarańczowe plamy na twarzy. Czyli przerażająco.

Na początek ostrzegam, że pierwsze zdjęcie jest dla ludzi o mocnych nerwach i posiadających w okolicy samolotową torebkę chorobową, bo zostało specjalnie zrobione z lampą i tak pięknie wyostrzone, żeby pokazywało dokładnie wszystkie przeciwności losu na mordzie, z którymi powinien się uporać podkład idealny w towarzystwie korektora idealnego i pudru idealnego. Normalnie nie wyglądam aż tak przerażająco, mogę się pokazać bez centymetrowej grubości szpachli na twarzy.
Do pokonania mamy zaczerwienienia WSZĘDZIE, rozszerzone pory WSZĘDZIE, kilku zabłąkanych nieprzyjaciół, których zwykle nie ma (chociaż tyle), apetyczne świecenie całej japy. Moje włosy łot de fakin fak.



Tym razem już w bardziej ludzkim świetle i z odpowiednią dawką tapety. Korektor dał radę większości zaczerwienień i nieprzyjaciół, chociaż nie zamaskował ich idealnie. Podkład kryciem nie powala, podobnie jak puder poziomem zmatowienia, ale ogólnie rzecz biorąc nie jest tak znowu najgorzej. Wytrzymało to cudo na twarzy bez poprawek jakieś sześć godzin w temperaturze niekoniecznie pokojowej. Skoki temperatury też nie szkodzą, bo z upału na zewnątrz weszłam prosto do kina, gdzie klima tak dawała w gaz, że zamarzła mi krew w żyłach. Dziwne jest tylko wrażenie, że przy temperaturze sekstyliona stopni podkład jakby spływał razem ze wszystkim, co kiedykolwiek miało się na twarzy, chociaż tak naprawdę wciąż trzyma się na swoim miejscu. Póki co jestem pozytywnie nastawiona do dalszych testów, których nie odkładam na święte niewiadomokiedy.

5 komentarzy:

  1. jak na pomarańczkę to wygląda przyzwoicie :]

    OdpowiedzUsuń
  2. fajnie wyfląda cera zmatowiona

    OdpowiedzUsuń
  3. ładnie wyrównał koloryt i zmatowił :)

    OdpowiedzUsuń
  4. czemu u nas nie ma tej serii? whyyy? :/

    OdpowiedzUsuń
  5. Haha nie wiedziałam że aż tak Cie zachęciłam do zakupu tego podkładu :D Ale fakt faktem: bardzo go lubie, szczególnie latem :)

    OdpowiedzUsuń