I bardzo dobrze robi! Chociaż miały być dwie notki-giganty o moim niezbędniku tapeciary i szczegółowa o szminkach, ale jednak włączyło się we mnie zacięcie pielęgnacyjne, a to bardzo dziwne, więc jak już się włączyło, to ja nie mam innego wyjścia, jak tylko korzystać. Stąd seria pielęgnacyjna w najbliższych notkach się pojawiać będzie w ilościach niezgodnych z zaleceniami Zakładu Usług Komunalnych.
Dziś w menu ochronny krem do rąk za trzy złote.
Moich zachwytów nad Pierdonką ciąg dalszy. Zakupoholicy chcą mieć wszystkiego dużo, a jak zakupoholicy nie robią skoków na Stefczyka, czy innych zbójeckich przedsięwzięć tego typu, to zwykle szukają możliwości zakupu czegoś, co jest jednocześnie satysfakcjonujące, niedrogie i względnie bezpieczne dla zdrowia. W przypadku cieni do powiek, płynów micelarnych, czy chociażby pudrów matujących (mówiąc 'matujących' mam na myśli matujące, cementowe się znaczy, nie takie matujące na pięć minut w porywach do pięciu i pół) - nie jest to zajęciem prostym, jednak Pierdonka postanowiła umożliwić zakupoholikom pielęgnowanie się za grosze, za co chwała jej i cześć, i uwielbienie. Tym razem na owe uwielbienie zasłużył ochronny krem do rąk z masłem Shea i olejkiem kokosowym. Lubię kremy do rąk, które na jednym z pierwszych miejsc listy płac mają glicerynę, bo gliceryna robi mojej skórze dobrze. Może to dziwne, ale tak jest, a mnie jako właścicielowi skóry nie po drodze z tym dyskutować. Ten krem glicerynę zawiera, więc dla mnie spełnia swoje funkcje - nawilża, natłuszcza, zostawia przez godzinę ślady swojego bytowania na wszystkich napotkanych meblach (przecież wszyscy to kochamy!), pierze, gotuje, sprząta, gra na kastanietach. Nie jest to rewelacja najwyższej próby, istny fajerwerk wśród mazideł do rąk, ale chyba taki urok wszelkich prac ręcznych, że sprawiają przyjemność same w sobie, więc w sumie lubimy je wykonywać, czyli dwukrotne powtórzenie kremowania w ciągu wieczora to nie jakaś tragedia, której nie dałoby się przetrwać. Cała tubka tego kremu została zużyta przy mrozach siarczystych jako balsam ratunkowy na moje biedne udźce, też się sprawdził, więc gorąco polecam i dalej nasączam moją klawiaturę kremem, pisząc kolejną recenzję. O, już zaczynam!
ja bym tam cały asortyment kosmetyczny z biedronki mogła wykupić :) ten drugi krem, różowy, ma taki boski zapach dojrzałej papierówki, że aż się chce usiąść i wąchać cały dzień! a poza tym bardzo możliwe, że te kremy dla biedry robi tołpa, skoro to właśnie ta firma zaopatruje nasz ulubiony dyskont w masę innych kosmetyków ;)
OdpowiedzUsuńUWIELBIAM Twój styl pisania :D powinnaś się tym zawodowo zajmowac :) jutro lecę do Pierdonki szukać tych kremów i dokupić żel micelarny-bardzo fajny jeśli nie miałaś jeszcze okazji wypróbować to polecam :)
OdpowiedzUsuńMiałam okazję próbować obu żeli, chwalę sobie :)
OdpowiedzUsuńMuszę wypróbować gdy zmęczę dwa z issany ;D
OdpowiedzUsuńIsana jest złem :D
OdpowiedzUsuńja kupiłam ten różowy krem z Biedronki i jako maniaczka kremów do rąk- wyporóbowałam ich setki i muszę stwierdzić, że ten jak na cale 3 zł- jest rewelacyjny ! i jeszcze ten zapach hmmm...
OdpowiedzUsuńTeż mam ten krem. Jest świetny :)
OdpowiedzUsuńHaha, właśnie przytargałam ten krem z B. Wzięłam go w ciemno, ale stwierdziłam, że za trzy złocisze z groszami mogę zaszaleć. Przeglądam Twój blog w tył, a tu mój nowy kolega przy tablicy stoi. Całe szczęście, że te trzy coś nie poszło w błoto :D Kamień z serca.
OdpowiedzUsuń