Dlaczego ja się nie mogę ogarnąć? No, dlaczego się pytam się ogarnąć się nie mogę się? I dlaczego tę recenzję piszę od czternastej? Nie, żeby była pierwsza w nocy. Zdążyłam przez ten czas zrobić dwie szpachle, objechać całe miasto i obejrzeć sześć odcinków Hell's Kitchen. A recenzja nie napisana, genialnie.
Dzisiaj o nowych (nowych, jak nowych) błyszczykach od Essence, których swatche na ustach pokazywałam dawno, dawno temu. I, z tego co pamiętam (bo przecież nie będzie wygodniej sprawdzić, tylko trzeba teraz pisać wyjaśnienie w dwudziestu zdaniach, że się nie chce trzy razy kliknąć myszą), tylko swatche na ustach, więc czas na pełniejszą recenzję. Seria wabi się Stay With Me, zawiera siedem wariantów kolorystycznych, a cechą charakterystyczną tych błyszczyków ma być ich trwałość. Cena to około dziewięciu złotych za cztery mililitry.
Przyjrzyjmy się bliżej kolorom:
* 01 Me&My Icecream - jasny, dość chłodny róż
* 02 My Favourite Milkshake - jasny róż z odrobiną brzoskwiniowych tonów
* 03 Candy Bar - intensywniejszy róż z odrobiną koralu
* 04 Trendsetter - fuksja
* 05 I Like Cotton Candy - róż z odrobiną fioletu
* 06 Berry Me! - ciemna, intensywna jagoda
* 07 Kiss Kiss Kiss - czerwień
Wybór kolorów jest zdecydowanie trafiony, bo dla każdego coś miłego. Ja zdecydowanie najbardziej lubię trójkę, czwórkę, szóstkę i siódemkę - intensywne kolory są w tym przypadki mistrzowskie. Kolejna zaleta to brak jakichkolwiek drobinek, połysk - owszem - jest, ale zdecydowanie mamy do czynienia z efektem mokrych ust, a nie brokatową kulą dyskotekową, co doskwiera innym błyszczykom Essence. Główne założenie tego produktu również zostało zrealizowane, bo błyszczyk trzyma się na ustach dość długo, jak na ten typ mazidła - nawet do czterech godzin, jednak po jakimś czasie kolor znika praktycznie w stu procentach, pozostaje jedynie połysk i wrażenie posiadania czegoś na ustach, które jest w tym przypadku bardzo intensywne, co może być dla niektórych delikatnych pod tym względem nieprzyjemne, niekomfortowe i fe. Mi to tam lotto, byle by się nie kleiło, a tutaj nic się nie klei, więc gra gitara i śpiewa Natasza Urbańska. Essence wymyśliło ten innowacyjny aplikator z wgłębieniem pośrodku, któremu miałam zrobić zdjęcie i pamiętałam o tym, dopóki nie zapomniałam, a jak sobie przypomniałam, to już nie było światła, żeby je zrobić, musicie więc wierzyć mi na słowo, że to dziadostwo jest i jest bezużyteczne. Próbowałam na wszystkie możliwe sposoby odkryć niezwykłość tego czegoś i nie wyszło, bo moim skromnym zdaniem, operuje się tym ciężej niż najzwyklejszym, błyszczykowym aplikatorem bez żadnych udoskonaleń i wodotrysków. Kolor rozprowadza się nieco nierównomiernie, ale trochę machania i wszystko się da zrobić ładnie i równo. I co najważniejsze - błyszczyki nie wysuszają ust, więc za takie pieniądze, nie ma się co zastanawiać, trzeba brać.
fajne, ale nie potrzebuję kolejnego błyszczyka, nie potrzebuję kolejnego błyszczyka, nie potrzebuję kolejnego...
OdpowiedzUsuńhm...nie działa, mój terapeuta musiał coś pokręcić :P
muszę się rozejrzeć bo nawet fajne kolory :)
OdpowiedzUsuńWpadłam ta czerwień bardzo mi się podoba
OdpowiedzUsuńCzerwień jest świetna ;)
OdpowiedzUsuńDzisiaj chciałam jakiś kupić, ale był tylko jeden kolor, a wolałaby inny więc następnym razem :)
OdpowiedzUsuńJa akurat lubię ten aplikator bo w tym zagłębieniu zbiera się produkt, przez co wyciągając aplikator za jednym zamachem wyciągamy więcej niż takim plaskaczem. Ja tam nienawidzę wachlować aplikatorem żeby nałożyć błyszczyk - wolę raz a porzadnie :P
OdpowiedzUsuń