wtorek, 21 czerwca 2011

Bądź tu ze mną przez tysiące lat

Dlaczego ja się nie mogę ogarnąć? No, dlaczego się pytam się ogarnąć się nie mogę się? I dlaczego tę recenzję piszę od czternastej? Nie, żeby była pierwsza w nocy. Zdążyłam przez ten czas zrobić dwie szpachle, objechać całe miasto i obejrzeć sześć odcinków Hell's Kitchen. A recenzja nie napisana, genialnie.



Dzisiaj o nowych (nowych, jak nowych) błyszczykach od Essence, których swatche na ustach pokazywałam dawno, dawno temu. I, z tego co pamiętam (bo przecież nie będzie wygodniej sprawdzić, tylko trzeba teraz pisać wyjaśnienie w dwudziestu zdaniach, że się nie chce trzy razy kliknąć myszą), tylko swatche na ustach, więc czas na pełniejszą recenzję. Seria wabi się Stay With Me, zawiera siedem wariantów kolorystycznych, a cechą charakterystyczną tych błyszczyków ma być ich trwałość. Cena to około dziewięciu złotych za cztery mililitry.





Przyjrzyjmy się bliżej kolorom:
* 01 Me&My Icecream - jasny, dość chłodny róż
* 02 My Favourite Milkshake - jasny róż z odrobiną brzoskwiniowych tonów
* 03 Candy Bar - intensywniejszy róż z odrobiną koralu
* 04 Trendsetter - fuksja
* 05 I Like Cotton Candy - róż z odrobiną fioletu
* 06 Berry Me! - ciemna, intensywna jagoda
* 07 Kiss Kiss Kiss - czerwień

Wybór kolorów jest zdecydowanie trafiony, bo dla każdego coś miłego. Ja zdecydowanie najbardziej lubię trójkę, czwórkę, szóstkę i siódemkę - intensywne kolory są w tym przypadki mistrzowskie. Kolejna zaleta to brak jakichkolwiek drobinek, połysk - owszem - jest, ale zdecydowanie mamy do czynienia z efektem mokrych ust, a nie brokatową kulą dyskotekową, co doskwiera innym błyszczykom Essence. Główne założenie tego produktu również zostało zrealizowane, bo błyszczyk trzyma się na ustach dość długo, jak na ten typ mazidła - nawet do czterech godzin, jednak po jakimś czasie kolor znika praktycznie w stu procentach, pozostaje jedynie połysk i wrażenie posiadania czegoś na ustach, które jest w tym przypadku bardzo intensywne, co może być dla niektórych delikatnych pod tym względem nieprzyjemne, niekomfortowe i fe. Mi to tam lotto, byle by się nie kleiło, a tutaj nic się nie klei, więc gra gitara i śpiewa Natasza Urbańska. Essence wymyśliło ten innowacyjny aplikator z wgłębieniem pośrodku, któremu miałam zrobić zdjęcie i pamiętałam o tym, dopóki nie zapomniałam, a jak sobie przypomniałam, to już nie było światła, żeby je zrobić, musicie więc wierzyć mi na słowo, że to dziadostwo jest i jest bezużyteczne. Próbowałam na wszystkie możliwe sposoby odkryć niezwykłość tego czegoś i nie wyszło, bo moim skromnym zdaniem, operuje się tym ciężej niż najzwyklejszym, błyszczykowym aplikatorem bez żadnych udoskonaleń i wodotrysków. Kolor rozprowadza się nieco nierównomiernie, ale trochę machania i wszystko się da zrobić ładnie i równo. I co najważniejsze - błyszczyki nie wysuszają ust, więc za takie pieniądze, nie ma się co zastanawiać, trzeba brać.

6 komentarzy:

  1. fajne, ale nie potrzebuję kolejnego błyszczyka, nie potrzebuję kolejnego błyszczyka, nie potrzebuję kolejnego...

    hm...nie działa, mój terapeuta musiał coś pokręcić :P

    OdpowiedzUsuń
  2. muszę się rozejrzeć bo nawet fajne kolory :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wpadłam ta czerwień bardzo mi się podoba

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzisiaj chciałam jakiś kupić, ale był tylko jeden kolor, a wolałaby inny więc następnym razem :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja akurat lubię ten aplikator bo w tym zagłębieniu zbiera się produkt, przez co wyciągając aplikator za jednym zamachem wyciągamy więcej niż takim plaskaczem. Ja tam nienawidzę wachlować aplikatorem żeby nałożyć błyszczyk - wolę raz a porzadnie :P

    OdpowiedzUsuń