środa, 13 lipca 2011

Saga o bronzerach - Essence Duo, czyli zaczynamy od niemiłej niespdzianki



Jakieś dziecko wydaje z siebie iście agonalne wrzaski pod moim oknem, kiedy próbuję ze wszystkich sił skupić się na składnym opisaniu tego badziewia. Biednemu zawsze wiatr w oczy. Dlatego nigdy nie pozwolę się zapłodnić (ha, mówiłam, że mój umysł tkwi jeszcze w czasach, kiedy miałam piętnaście lat i takie twierdzenia były elementem mojego uroku).

ESSENCE Sun Club Bronzing Blush, 02 Good Night Darling



W opakowaniu wygląda obiecująco, ale nie dajcie mu się zwieść, to badziewie jest. Tak, bez większych wstępów i wyjaśnień - badziewie w najczystszej, nieskalanej i niereformowalnej formie. Ale zacznijmy od początku, bo mam za duży słowotok, żeby pozostawić tę recenzję w tej formie. Cena to chyba jedyna zaleta tego zjawiska, kilkanaście złotych wydane na produkt, którego prawdopodobnie nigdy więcej nie tknę nawet kijem, jestem w stanie odżałować. Przed państwem jedyny bronzer, którym kiedykolwiek zrobiłam sobie krzywdę! Kolor wygląda w opakowaniu idealnie, ale niestety na opakowaniu się kończy, bo po nałożeniu na twarz zmienia się w odcień przypominający tę pomarańczową fluo-plastelinę, którą uwielbiałam w przedszkolu, a nikt mi jej nigdy nie chciał kupić, bo miała tylko sześć kolorów i to w cenie standardowej plasteliny w kolorach dwudziestu. Pigmentacja tego bronzera znajduje się gdzieś w okolicach zera, więc delikatne muśnięcie skóry nie daje żadnego efektu, a jakiekolwiek próby mocniejszego podkreślenia kości policzkowych to gwarantowany i natychmiastowy efekt skwarki. Próbowałam nakładać to-to wszystkimi możliwymi pędzlami i na wszystkie możliwe sposoby - efektów brak. Zawsze wychodzi albo solara albo... nic? Tak, wychodzi nic, chociaż to tak trochę po polskiemu brzmi. Zapach był ładny, cynamonowy (czy ta cała seria nie pachniała kokosem? czy to mi od nadmiaru brzydkich używek już coś się spsuło z węchem?), ale wywietrzał po dwóch tygodniach, więc nawet tej pociechy z tego nie mam. Różu w ogóle nie widać na policzkach, nawet jeśli nałożyć go kilogram. Nawet brokatu z różu nie widać. Ja nie rozumiem. Znowu.

9 komentarzy:

  1. Och jak się cieszę, że go nie kupiłam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmm. Dobrze, ze wzięłam z tych dwóch wersję dla blondynek, bo ta druga wersja jest fajna :)
    Tak, teoretycznie powinien pachnieć kokosem. Może trafił Ci się jakiś feler? Znając nasze szafy E, narażone na super działanie pięknych lamp;/

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja droga, po co masz się męczyć z tym brązerem, oddaj go w moje dobre ręce :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Hmm, ja go całkiem lubię, ale rzadko używam, bo jest w torebkowej kosmetyczce ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurczę, wywaliłam niedawno takie stare opakowanie tej plasteliny - jakbym wiedziała, że o niej marzysz i śnisz, to bym Ci wysłała :D Przy okazji, dzięki za przestrogę przed tym dziwadłem :3

    OdpowiedzUsuń
  6. Zostałaś tagnięta:P
    http://kosmetyczny-bzik.blogspot.com/2011/07/tag-jak-mieszkaja-twoje-kosmetyki.html

    OdpowiedzUsuń
  7. Chciałam go kupić! Ufff, dobrze że tu trafiłam :)
    Super blog, obserwuje :)

    U mnie moja toaletka: http://pszczolkamaaja.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. a ja lubię ten bronzer i jest całkiem w porządku:)

    OdpowiedzUsuń