wtorek, 21 sierpnia 2012

A gdzie kangury? : (

Nie będę grzecznie postanawiać poprawy i żałować za grzechy, po prostu polecę z tym koksem jeszcze raz :) Problem w tym, że tak bardzo nie ogarniam nowego bloggera, że aż mi samej siebie żal.

Wypad do stolicy Australii uważam za w pełni udany, mogłabym jeszcze parę dni posiedzieć w 'europejskiej stolicy elegancji', zadziwiająco pełnej swojsko prezentujących się meneli, mówiących jednak niezaprzeczalnie po niemiecku. Przeciwko mnie był również budżet, który w momencie lokowania swojego tyłka w autobusie powrotnym wynosił jakieś, w przybliżeniu i zaokrąglając na korzyść klienta, piętnaście ojro. Nie wiem skąd mi się wziął ten pomysł, ale za dziury jak po pocisku przeciwpancernym w budżecie może być odpowiedzialne moje pole drogeriomagnetyczne, które przyciąga wszystkie sklepy, gdzie mogę z lubością wydawać pieniądze. Lub też przyciąga mnie do tych sklepów, bo gdybym owym polem nie dysponowała, na pewno wybrałabym inną drogę. I na pewno wybrałybyśmy inne budy z żarciem, niż te na dworcu, przy którym kwitnie centrum handlowe i MAC, do którego wpada się wprost od samego wejścia. Jeśli ktoś jest zainteresowany, mogę coś ciekawego napisać o wiedeńskich przygodach w osobnej notce i sypnąć nawet zdjęciami robionymi telewizorem (to jakiś austriacki trynd chyba, wszyscy robili zdjęcia telewizorami), a teraz grzecznie przejdę do haulu. 
W sumie zwiedziłam tylko dwie drogerie i cierpiałam bardzo, że nie mogłam nigdzie znaleźć tej, gdzie sprzedaje się pe cwaj. Smutek i zgroza. Ale z drugiej strony nie miałabym nawet za co tego pe cwaj kupować, więc może to i dobrze, przynajmniej rzadko chodziłam po Wiedniu głodna. A zwiedzane drogerie to oczywiście DM i Muller. Miałam na początku twarde postanowienie, żeby kupować tylko i wyłącznie to, co jest niedostępne w naszej pięknej ojczyźnie, trochę mi ten plan nie wypalił, ale tylko trochę i z tego należy się cieszyć. Uwaga, CIESZĘ SIĘ! BTW, jak na to spojrzałam na osobnych zdjęciach, to nie wygląda aż tak przerażająco, jak w jednej torbie. 

PIELĘGNACJA ALVERDE

Wszystko fajnie, tylko że ja ni w ząb nie znam niemieckiego. Może byłabym w stanie ogarnąć jakiś krem do rąk albo krem pod oczy, ale cała reszta moich Alverdowych zakupów pielęgnacyjnych to czysty przypadek i zasada 'a może to jest do tego, co ja myślę, że jest i jak to nałożę tu i tu, to będzie tak i tak działało...?'. W każdym razie, jeśli mnie szósty zmysł nie myli, na górze mamy od prawej: roll-on pod oczy, witaminowe serum pod oczy z jagodami goji (dlaczego wcześniej napisałam 'o smaku jagód goji'?), krem na noc zapewne z masłem shea, krem intensywnie regenerujący z avocado, pewnie do ryja, śmierdzący ziemią żel do mycia paszczy, krem pod oczy. 

KOLORÓWKA ALVERDE

Myślałam, że jak zobaczę ten stand z kolorówką Alverde, to padnę trupem, umrę, skonam, zakończę swój żywot od tych wszystkich piękności. Miałam jednak nieszczęście trafić do DMu nieopodal Opery, gdzie zapewne zakupy robiło wiele klientek Natury i połowa produktów miała ślady po palcach, drugiej połowy w ogóle nie było. Byłam pewna, że rzucę się  na te wypiekane cienie jak drapieżniki na świeże mięso, ale nie było to nic szczególnie ciekawego. Wyszłam z trzeciego DMu z kolei z balsamem do ust, podwójnym kremowo-sypkim rozświetlaczem, w którym pokładam spore nadzieje, różem mineralnym i błyszczykiem.

ESSENCE

Nowości mnie nie porwały, zwłaszcza że skupiały się w większości na lakierach, których nie kupuję od milenium, tuszach, które są powtórką z rozrywki i eyelinerze totalnie nie w moim typie. Dlatego porwałam tylko limitowany róż, o który wszyscy się w Polsce zabijają, lekko różowy balsam do ust i nowy kolor cienia w kremie. Baj de łej, nie widziałam w życiu nic brzydszego niż pozostałe dwa nowe kolory cieni w kremie, efekt Kleczkoskiej gwarantowany.

MAYBELLINE

Tu mi się udało nie kupić tego, co jest dostępne w ojczyźnie! Napaliłam się już przed wyjazdem na serię FIT  me!, więc wszystkie trzy produkty - podkład, korektor i puder - musiały być moje. Do tego podkład w piance dla rodzicielki, osławiony korektor i przypadkowo porwany tusz do rzęs. Oczywiście na zdjęciu nie ma dwóch produktów - cienia w kremie (tak, wiem że już są dostępne w Polsce, ale o tym nie wiedziałam, wyjeżdżając do Austrii) i eyelinera w żelu, bo o nich zapomniałam. Mocno rozczarowującego eyelinera w żelu zresztą.

CATRICE

To były porządne łowy! Z serii limitowanej porwałam bronzer, brzoskwiniową szminkę, miętowy eyeliner i dwa sypkie cienie, do tego dwa nowe cienie w kremie, cały komplet lip tintów, rozświetlacz w kompakcie, osławiony kameleonowy cień i coś w stylu dziwnej żelowej pomadki pielęgnacyjnej, którą kupiłam tylko dlatego, że była... dziwna. Lubię dziwne rzeczy, ja jestem dziwna.

MAC

Podkład Studio Sculpt, limitowany mineralny róż, do tego Harmony, paleta i trzy cienie - Naked Lunch, Green Smoke i Shale. Do tego muszę się poskarżyć, że dużo lepiej robi się zakupy w polskich salonach, bo oświetlenie jest ludzkie i da się cokolwiek zobaczyć. Wszystkie kolory cieni wyglądały w sklepie inaczej niż to, co dostałam po zakupie - po wyjściu kolory na ręce prezentowały się zupełnie inaczej, niż w środku salonu. Nieładnie tak.

11 komentarzy:

  1. pojawiasz się i znikasz, i znikasz, i znikasz...
    a ja chcę Cię więcej:P
    zakupy udane, ale ja i tak chcę więęęęęęęęęęcej Twych pisanin!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz mam nadzieję pojawić się na dłużej :D

      Usuń
    2. zobaczymy:P ale czekam i się doczekałam:)

      Usuń
    3. normalnie jak łupież, no offence, ale tych zakupów to Ci zazdroszczę, Alverde najbardziej, chętnie bym położyła łapkę na jakimś kosmetyku tej firmy

      Usuń
  2. wiela tego dobra nazwoziłaś :>
    niezmiernie jestem ciekawa serii fit

    OdpowiedzUsuń
  3. Noo sporo tego! Ciekawa jestem co o nich napiszesz :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Jaki masz odcień cienia Essence SAD?

    OdpowiedzUsuń
  5. łooo matko alez zakupy...:) Bardzo spodobało mi się wszystko z catrice u nas takiej limitki ni widziałam...

    OdpowiedzUsuń
  6. krem do mycia paszczu heilerde jest w ogóle moim ukochanym myjadłem. klepie ziemią strasznie, ale prawda jest taka, że osobiście nie zamieniłabym go na nic innego i zawsze przy możliwej okazji robię zapasy. z tej serii polecam również maseczkę-piling do twarzy (drobinek jest dość mało i są nieduże, ale potrafią szorować przy zmywaniu maski z gęby).
    serum pod oczy z gojibeere wspominam "tak se", ani to szał, ani nieszał.
    reszty wyżej wymienionych kosmetyków z alverde nie miałam, to się nie wypowiem. za to z kolorówki boskie mają cienie, mam jeden poczwórny zestaw (golden turquois), piękne intensywne kolory, moim zdaniem nie ustępują takim inglotom na przykład. więc polecam przyjrzeć im się kiedyś, przy jakiejś okazji..

    OdpowiedzUsuń